piątek, 5 lipca 2019

Mieliśmy już białą Arielkę, czas na czarną!


PRZECZYTAJ NA NOWEJ STRONIE:
http://www.olowkiwewlosach.pl/
            

 „Świat ludzi to koszmar!” mówił krab Sebastian do Ariel w Małej Syrence Disneya z 1989 roku. Wiem, bo znam tą bajkę na pamięć niemalże słowo w słowo. Jako dziecko potrafiłam oglądać ją codziennie. Do dzisiaj śpiewam „Naprawdę chcę” pod prysznicem. O nowej ekranizacji mówi się już od kilku lat. Po sukcesach fabularyzowanego „Kopciuszka” i „Pięknej i Bestii” Disney ma zamiar przerobić chyba wszystkie swoje klasyki. W tym tygodniu w końcu wybrali aktorkę do roli Ariel. Pierwsze co sprawdziłam to jaki ma głos. Bo w Małej Syrence grał on ważną rolę. Głos jest. Świetnie. Jestem zadowolona. Ale wiele osób nie jest. Dlaczego? Bo dziewiętnastoletnia Halle Bailey, którą wybrano, ma ciemną skórę.
Najnowsza Mała Syrenka ma dziać się podobno na Karaibach. Byliście kiedyś na Karaibach? Ja nie byłam, ale wydaję mi się, że raczej nie przeważa tam biel skóry. Oczywiście, jak wiele osób wskazało, Andersen, który napisał oryginalną opowieść był z Danii, więc teoretycznie akcja powinna się dziać w Dani. Ariel musi być biała jak Duńczycy. No i fajnie, tylko, że wygląd Ariel nie ma nic do fabuły bajki (bo na przykład narodowość Mulan jest ważna dla jej historii, bo w końcu ratuje swój kraj). Do tego przecież koniecznie musi być jak w oryginale! Ale przecież animacja Disneya nie jest oryginałem tej historii. Bo w oryginalnej wersji Andersena syrenka ma wrażenie, że tysiące noży wbija się w jej stopy z każdym kolejnym krokiem. Książę nigdy się w niej nie zakochuje, poślubia kogoś innego. Syrenka może odzyskać swój ogon jeśli zabije księcia, ale nie potrafi tego zrobić, więc rzuca się do morza i zmienia się w morską pianę. Nieźle, nie? Jakoś nie widzę, żeby kogoś oburzał fakt, że pozmieniano te szczegóły. Poza tym Ariel jest SYRENKĄ. I mieszka POD WODĄ w fikcyjnym królestwie zwanym ATLANTYDĄ. Byliście tam kiedyś? Nie? To niby czemu uważacie, że wiecie jak powinni wyglądać jej mieszkańcy?
            Przeczytałam trochę komentarzy pod postami ogłaszającymi nową Małą Syrenkę i więcej już czytać nie chcę. Trochę słabo czyta się opinie dorosłych ludzi, oburzonych castingiem bajki dla dzieci. Piszących, że wyjdą z kina bo dziewczyna nie wygląda jak syrenka w bajce animowanej. Twierdzących, że mają dość „poprawności politycznej”. Widzicie problem z tą całą poprawnością polityczną jest taki, że tu nie chodzi o obsadzanie aktorów, którzy nie są biali na siłę, bo tak wypada. Bo Hollywood zrobiło burzę. Chodzi o to, żebyśmy jako ludzie mieli równe szanse, niezależnie od koloru skóry. Chodzi tu o to, że reprezentacja na ekranie jest ważna. Nie tylko dla nas, dla tych wszystkich małych dziewczynek, które obejrzą tą bajkę i będą mogły powiedzieć „Zobacz mamo, ona wygląda tak jak ja!” Siedemdziesiąt lat zajęło Disneyowi, żeby wypuścić film z ciemnoskórą księżniczką. Co oznacza, że przez 70 lat wiele dzieci na świecie nie potrafiło do końca utożsamić się z bohaterami ich ulubionych bajek.
            W Polsce nieczęsto spotykamy osoby odmienne od nas. Może w ostatnich latach ich przybywa, bo świat się zmienia, ludzie coraz częściej wyjeżdżają na studia, podróżują – ale tak naprawdę w porównaniu do innych krajów Europy, nasza ojczyzna nie jest zbyt różnorodna. I przez to w wielu głowach rodzi się ten niezrozumiały dla mnie pogląd – że inne jest złe. Że Polska dla Polaków. Wyglądasz inaczej to wynocha. Może gdyby Hollywood reprezentowało inne kultury w mediach w poprzednich latach mielibyśmy inny pogląd. Bo skoro nie możemy zobaczyć takich ludzi na własnych ulicach, może boimy się trochę ich odmienności. Nienawiść często rodzi się ze strachu przed czymś obcym. Tymczasem większość znanych filmów obsadzała w głównych rolach białych aktorów. Inne rasy pojawiały się głównie w rolach typowo komediowych, drugoplanowych, w rolach służących i rolach stereotypowych. Nie były reprezentowane jako silni, niezależni ludzie, którzy mogą być głównymi bohaterami historii. Świat w filmach jest wybielony – a tak naprawdę wcale tak nie wygląda. Idąc ulicami Nowego Jorku (tam akurat byłam) widzimy całe morze różnych kultur. Wcale nie jest tak, że na 30 białych osób przypada jeden Afroamerykanin, jeden Azjata i jedna Mulatka. A patrząc na niektóre światowej klasy filmy można by tak pomyśleć. Widzicie ta reprezentacja, ta odmienność w mediach jest nam potrzebna. Żebyśmy widzieli to jako coś normalnego. Wbrew pozorom biali ludzie nie są większością tego świata. Media powinny pokazywać nam świat takim, jaki on jest. Bo wielu z nas nigdy nie dotrze do Ameryki czy Japonii i kino to jedyny sposób, żeby przenieść się tam choć na chwilę.
Więc proszę, przestańcie czepiać się tej poprawności politycznej. Nie odbierajcie tej młodej dziewczynie sukcesu. Nie wybrano jej tylko dlatego, że jest czarna. Ma wspaniały głos i o to właśnie tutaj chodzi. Nawet nie widzieliście jeszcze filmu. Może faktycznie Halle Bailey okaże się słabą aktorką? Może scenariusz będzie beznadziejny? Wtedy jasne, konstruktywna krytyka jest mile widziana. Ale nie jedźcie po filmie od razu tylko z powodu koloru skóry głównej bohaterki. Nie dawajcie złego przykładu dzieciom. Niby uczy się innych, że wygląd nie jest najważniejszy, ale jak przychodzi co do czego, okazuje się, że jednak jest. Ja jako dziecko widziałam siebie na ekranie bardzo często. Wiedziałam, że wystarczy, że pofarbuję włosy i już mogę wyglądać jak Ariel (minus ogon oczywiście). Tak naprawdę wystarczy peruka i już mogę przebrać się za większość księżniczek Disneya i wyglądać jak one. A co z dziećmi, które wyglądają inaczej? Nie tylko z innym kolorem skóry, dziećmi, które wyglądają inaczej przez niepełnosprawność, dziećmi, które mają blizny, dziećmi, które mają kilka nadprogramowych kilogramów? Normalizacja różnorodności w mediach jest ważna. Żeby te małe osóbki mogły zobaczyć siebie na ekranie. Żeby mogły utożsamić się z bohaterami filmów, bajek czy seriali. Żeby mogły budować pewność siebie. Nie odbierajcie im tej szansy. Ja osobiście czekam, aż na ekranie zacznie pojawiać się więcej osób, które uważane są powszechnie za mniejszości.
Ostatnio widziałam w Internecie filmik, który mnie wzruszył. Mały chłopiec na wózku oglądał rozdanie nagród Tony (nagrody teatralne). Jedną z nagród otrzymała Ali Stroker i została pierwszą niepełnosprawną osobą, która otrzymała tą nagrodę.  Chłopiec krzyczał do mamy „zobacz, może ja też kiedyś coś wygram, ona jest przecież jak ja!”. I wiecie co? Mam gdzieś wasze narzekanie że fikcyjna postać, która jest zmyślona(!) i do tego nawet nie jest człowiekiem nie spełnia waszych wizualnych oczekiwań. Nie jeśli miliony dzieci na tym świecie będą mogły zobaczyć kogoś, kto wygląda jak one na ekranie. A wyrzucanie błota na film, który nie ma jeszcze nawet zwiastuna jest trochę nie w porządku. Mieliśmy już białą Arielkę, czas na czarną. Ja na film czekam i nie czuję, żeby ktoś zniszczył mi tym castingiem dzieciństwo. Jestem pewna, że Halle Bailey urzeknie nas swoim głosem, bo przynajmniej go ma. Bo choć kocham Emmę Watson, to mimo, że wyglądała jak oryginalna Disnejowska Belle w „Pięknej i Bestii” autotune raził po uszach. Gdyby o idealny casting chodziło, musieliby w sumie zatrudnić prawdziwą syrenkę. Tylko gdzie takiej szukać?