piątek, 29 marca 2019

Gdyby nie nauczyciele...

            W mediach burza o nauczycieli. Poczytałam komentarze, przejrzałam wpisy. Różni ludzie się wypowiadają. Matki, ojcowie, uczniowie. Wielu nie popiera. Czytam te żale, obelgi i oskarżenia i trochę mi przykro. Bo nauczyciele to przecież ważna część naszego życia. Od liceum minęło mi już kilka lat, ale ja wciąż wspominam grono pedagogiczne. Jednych z uśmiechem, innych z niechęcią – ale to wciąż ludzie, których pamiętać będę na zawsze. Kiedy czytam wpisy obecnych uczniów i cofam się do czasów nastoletnich, muszę przyznać: możliwe, że kilka lat temu też wypowiedziałabym się o nauczycielach w sposób nieprzyjemny. Ale teraz już nie.
Przez lata spędzamy około 1/3 naszego czasu w szkole. Każdy z nas inaczej odnajduje się w tym środowisku. Nieraz zdarza się, że jest toksyczne, czasem to najlepsze lata naszego życia. Wspomnienia tych czasów to rzecz jasna przede wszystkim rówieśnicy. Ale nauczyciele są tuż za nimi. To oni, zaraz po rodzicach, kształtują często nasze spojrzenie na świat. Niektórzy nauczą nas dużo więcej, niż równania czy szerokości geograficzne. My, podczas każdego szczebla edukacji, musimy zapamiętać dziesięciu, góra piętnastu z nich. Oni muszą pamiętać nas wszystkich. I o dziwo, pamiętają! Nie przypominam sobie przypadku, kiedy któryś nauczyciel nie kojarzył czyjegoś imienia. Podchodzą do nas indywidualnie, przez spędzone z nami w klasie miesiące powoli nas poznają.  Zachęcają nas do rozwoju. Popychają do przodu, kiedy tego potrzebujemy. Strofują, kiedy trzeba nami trochę wstrząsnąć.
Poznałam nauczycieli różnego rodzaju. Byli ci pełni wsparcia, w pełni poświęceni swojej pracy. Byli tacy, którzy wiecznie pluli jadem, zachowując się jakby w szkole znaleźli się za karę. Byli „koledzy”, wyluzowani, otwarci, zachowujący się jak nasi dobrzy znajomi. Inni bywali surowi, zimni i niedostępni, niemalże mechaniczni, pozbawieni uczuć. Byli okrutni i pobłażliwi. Ci, których kochaliśmy i ci, których się baliśmy. I moi ulubieni – nauczyciele przedmiotów, z których nie szło mi za dobrze, ale mimo to na ich lekcje zawsze chodziłam z chęcią.
Nie wiem czy pisałabym dziś ten tekst, gdyby nie oni. Oczywiście rodzice zawsze zachęcali mnie do rozwoju moich pasji, kupowali mi setki książek, które połykałam wieczorami. Ale rodzice to rodzice. Niezależnie, jak coś zrobimy, dla nich zawsze będzie to wspaniałe. To opinia nauczycieli polskiego bardziej popchnęła mnie w stronę pisania. Do polonistów zawsze miałam szczęście. Już w podstawówce, po komentarzu mojego nauczyciela urodziła się we mnie pasja do pisania. W gimnazjum znowu trafiłam na nauczycielkę, która chwaliła moje prace. Później, kiedy byłam już w liceum, wszystko zaczęło się bardziej rozkręcać. Nie dość, że miałam kreatywną klasę, trafiło nam się też grono pedagogiczne, które zachęcało nas do rozwoju. Kręciliśmy filmy, jeździliśmy na festiwale, braliśmy udział w każdym wydarzeniu szkolnym. Nauczyciele poświęcali swój prywatny czas, żebyśmy my mogli realizować własne pasje. Byli otwarci na nasze pomysły, nie traktowali nas z góry ani z dystansem.
Wiadomo, że w każdej szkolnej karierze znajdzie się jakiś zły pedagog. Miewałam nauczycieli, którzy nie dość, że nic mnie nie nauczyli, to jeszcze dokładali stresu. Zdarzało mi się chodzić na lekcje niemieckiego z bólem żołądka. Pamiętam, jak germanistka powiedziała mi na początku roku z góry, że nie dopuści mnie do matury i już. Pamiętam walki stoczone z naszym chemikiem, o którym do dzisiaj krążą legendy. Pamiętam potyczki słowne z katechetką w gimnazjum. Nauczycielkę angielskiego, która uparcie wystawiała mi same tróje, chociaż wiedziała, że potrafię na piątkę. Nie wspominam ich dobrze. Ale wspominam. I myślę sobie, że każdy kij ma przecież dwa końce.
            W tym roku dotarła do mnie informacja o śmierci mojej matematyczki z liceum. Zaczęłam sobie wspominać te wszystkie sytuacje, kiedy przeklinałam ją i jej istnienie. W naszej klasie zawsze mówiło się o niej źle, bo byliśmy humanistami, z matmy sypały się same jedynki. Teraz, jak o tym myślę, zastanawiam się, co ona właściwie miała zrobić? Dawać nam lepsze oceny za nic? Przecież matematyka jest dość klarownym przedmiotem – albo wychodzi ci dobry wynik, albo nie. Nie da się naciągnąć oceny. A że u nas rzadko pojawiały się prawidłowe rozwiązania, nienawidziliśmy jej żarliwie. I matematyki i matematyczki. Mimo to, jest jedną z nauczycielek, która zapadła mi w pamięć najbardziej.  Kiedy dowiedziałam się, że odeszła zaczęłam żałować tych wszystkich słów jadu, jakie wyrzucałam z siebie w liceum. Przyznaję – była ostra. Ale organizowała dodatkowe lekcje, dla tych, którzy nie nadążali. Dało się z nią dogadać w sprawie poprawek. Jak teraz pomyślę sobie, że za te dodatkowe godziny, za te wszystkie popołudnia, które musiała poświęcić na sprawdzanie naszych nędznych kartkówek, dostawała od nas tylko niechęć, skręca mnie w żołądku. A maturę z matmy zdałam przecież koniec końców, jak na humanistkę, całkiem nieźle.
            Dlatego niezależnie jaką macie postawę wobec protestu nauczycieli – zachowajcie szacunek. Gdyby nie oni, może bylibyście dziś w innym miejscu. Nie czytalibyście tego tekstu, gdybyście nie chodzili do szkoły. Praca z ludźmi zawsze jest trudna. Praca z dziećmi i nastolatkami tym bardziej. Nie potrafię nawet wyobrazić sobie ile cierpliwości wymaga ten zawód. Ile stresu się z nim wiąże. Podziwiam nauczycieli. Popieram ich strajk. Bo postanowiłam definiować ten zawód przez pryzmat tych, którzy zmienili mnie na lepsze. Przez pryzmat tych, którzy pomogli mi się rozwinąć. Nie chcę myśleć o tych, którzy mnie zawiedli. Bo przecież nie potępiłabym wszystkich hydraulików tylko dlatego, że jeden spartaczył robotę i nie był zbyt miły. W każdym zawodzie są ci, którzy wykonują go wspaniale i ci, którzy kompletnie się do tego nie nadają. Nie wrzucajmy wszystkich do jednego worka. Jeśli nie popieracie strajku – nie mam zamiaru mówić wam, żebyście zmienili zdanie. Każdy ma prawo do własnej opinii. Ale zachowajmy szacunek. Nie obrzucajmy ich obelgami w komentarzach. Darmozjady. Nic nie robią. Jak nie chcą siedzieć po godzinach, to niech tyle nie zadają. Uszanujmy ich pracę. Nie znamy jej trudów od kuchni. Nie byliśmy na ich miejscu. Bądźmy wdzięczni, za to co robią dla społeczeństwa. Wyobraźmy sobie świat bez nich. Jak wyglądałaby przyszłość naszych dzieci, gdyby ich zabrakło? Nie oceniajmy. Okażmy im trochę wdzięczności. I pamiętajmy, że każdy może walczyć o swoje prawa. Popieram nauczycieli. Robię to dla tych, dzięki którym, piszę dziś te słowa.  
         

środa, 20 marca 2019

Pozostałości

PRZECZYTAJ NA NOWEJ STRONIE:

To dziwne uczucie, kiedy ktoś nagle znika z twojego życia. Nie mówię o śmierci. Chodzi mi o tych wszystkich ludzi, którzy przez chwilę byli postacią w naszym scenariuszu. Którzy przez chwilę grali jedną z głównych ról, później przejęli drugoplanową i z czasem powoli zaczynali wtapiać się w tło. Mówię o tych, których uważaliśmy kiedyś za przyjaciół czy dobrych znajomych, ale z czasem życie zweryfikowało tę relację. O tych z którymi pokłóciliśmy się na amen, lub zwyczajnie przestawaliśmy nadawać na tych samych falach. Do których byliśmy kiedyś tak bardzo przywiązani, że opowiadaliśmy im o swoich lękach, dzieliliśmy się z nimi naszymi dobrymi nowinami. Których ból czuliśmy czasem jak swój własny. O tych, którzy w pewnym momencie zamilkli, przestali odpisywać na wiadomości, albo to my przestaliśmy odbierać od nich telefony. Którzy czasem zwyczajnie już nas nie chcieli, nie umieli zadbać o przyjaźń, przestaliśmy ich obchodzić – albo odwrotnie. To my przestaliśmy ich potrzebować. O tych których twarze wciąż przewijają się na starych zdjęciach w pudełku po butach.
            Wciąż pamiętam o nich tak wiele. Pamiętam niezliczone daty urodzin. Obrazy wydarzeń, które przeżywaliśmy razem. Pamiętam ulubione filmy, piosenki do których śpiewali na cały głos i aktorów na widok których ich serce biło szybciej. Pamiętam bluzki, zakładane na najlepsze imprezy, alkohol, który wzbudzał w nich odrazę. Ulubioną markę papierosów. Historie o tym, jak podli byli niektórzy ojcowie. Głos ich matek. Imiona rodzeństwa. Jak pili swoją poranną kawę. Jak reagowali w stresujących sytuacjach. Ich ulubione powiedzenia. To, co ich irytowało. To, w jaki sposób się śmiali.
            Wy też pamiętacie? Czy wam też zostają w głowie te wszystkie informacje, z którymi nie wiadomo co zrobić? Pozostałość po tych których znaliśmy. Zastanawiam się, czy nie jest to zwykłe zboczenie pisarskie. Mój umysł tworzący kolekcję postaci, zdarzeń, dat, ulubionych kolorów, gestów, głosów, twarzy. Lubię pamiętać te dobre. Wielu z nich wspominam z uśmiechem. Ale jak pozbyć się tych wspomnień, których już nie chcę? Jak wyrzucić z głowy tych, których chciałabym wymazać na zawsze? Przecież zdejmuję ich zdjęcia ze ścian. Zaklejam ich twarze. Ale z pamięcią nie jest już tak łatwo. Ona nie chce współpracować. Może coś w środku zmusza mnie do pamiętania o nich, dlatego że powinnam. Wszyscy ci, których słowa wciąż słyszę czasem w głowie, których dostrzegam w nieznajomych na ulicy, byli w końcu częścią mojej historii. Nieważne czy złą czy dobrą. Bo skoro zabrałam coś ze zgliszcz naszej znajomości, musiało to mieć jakieś znaczenie.
            Jeśli to czytasz, mój dawny znajomy, dawna przyjaciółko, kolego z klasy czy nawet była nauczycielko – być może wciąż o tobie myślę. Może przypomina mi o tobie głos w radiu. Plakat filmowy. Witryna sklepowa. Postać w filmie. Nieznajomy w tramwaju. Książka. Może myślę o tobie jedząc niektóre dania. Może oglądając serial, który też lubiłaś. Może pewne miejsca kojarzą mi się z tobą. Może uśmiecham się na twoje wspomnienie. Może się krzywię. Może odnajdziesz się kiedyś w innych spisanych przeze mnie słowach. Chyba już na zawsze będziesz maleńką częścią mnie. Czasem pewnie nawet zastanawiam się, co tam u ciebie. I pamiętam. Zawsze pamiętam.

niedziela, 17 marca 2019

Pijawki

PRZECZYTAJ NA NOWEJ STRONIE:

 Poznałam w życiu kilka pijawek. Nie takich z królestwa zwierząt, małych, czarnych wysysaczy  krwi. Poznałam pijawki naszego własnego gatunku, które zamiast krwi wysysają z innych życie. Słowo po słowie. Czyn po czynie. Jestem pewna, że znacie jakąś pijawkę. Może ukrywa się pod pseudonimem znajomego albo przyjaciela. Może jesteście z jedną w związku. Może macie taką w rodzinie.
            Problem z pijawkami jest taki, że świetnie się maskują. Z reguły są inteligentne, lub po prostu świetne w czytaniu ludzi. Szybko poznają nasze słabości, wyciągają z nas informacje na nasz temat, które później używają przeciw nam. Czasem są to mistrzowie manipulacji, którzy nie boją się posunąć do ekstremalnych czynów, tylko po to, żeby zatrzymać nas przy sobie. Wiedzą, jak wlać w nas swoją truciznę. Wiedzą, jak pociągać za sznurki. Wiedzą, jak dostać wszystko, to co chcą.
            Pijawki dzwonią do ciebie, kiedy coś potrzebują. Małe pijaweczki potrzebują tylko pożyczyć książkę czy coś skserować. Większe chcą pieniędzy. Te najgorsze z kolei odzywają się tylko, kiedy w ich życiu coś idzie nie tak. Zrzucają na ciebie ciężar swoich problemów. Kiedy nie jesteś im już potrzebny, wyrzucają cię ze swojego jeziora. Utopią cię w nim znowu, kiedy znów będą cię potrzebować. Nie dają za wiele w zamian. Często nawet nic. Ale mimo wszystko trudno jest uwolnić się z ich przyssawek.
            Przyjaźniłam się z pijawką. Kilka lat zajęło mi odkrycie, że należy do tego gatunku.  Pijawka porzuciła mnie kiedyś bez słowa. Odezwała się dopiero, kiedy w jej stawie zrobiło ciemno i zimno. Kiedy potrzebowała uwagi i rozrywki. Opowiadała mi o tym, jak jej ciężko, bo w wodzie brakuje ostatnio ryb. O tym, jak nie ma ochoty już dalej w nim żyć. Wlewała mi w myśli swoje historie i problemy. Chciała, żebym pomogła jej je rozwiązać. Wybaczyłam pijawce. Smuciłam się razem z nią. Martwiłam się o nią. Sprawdzałam, czy niczego jej nie brakuje. Zaglądałam do jej stawu. Wierzyłam w jej słowa i obietnice. Ale w końcu pijawka przestała mnie potrzebować. Zamilkła. Tym razem nie pozwolę jej odezwać się ponownie.
Całe szczęście nigdy nie związałam się z jedną z nich. Ale od lat obserwuje związek bliskiej mi osoby z wysysaczem życia. Czasem słyszę też o tego typu pijawkach od znajomych. Powoli zaczynam rozróżniać już ich gatunki. Są pijawki grożące – takie, które, kiedy coś nie idzie po ich myśli przekraczają wszelkie granice. Grożą odejściem czy nawet samobójstwem. Pijawki dołujące – które wmawiają ci, że bez nich jesteś niczym. Pijawki-wymówki – które na wszystkie swoje czyny mają jakieś usprawiedliwienie. Pijawki-izolatki – które odciągają cię od wszystkiego co kochasz, chcąc żeby cała uwaga skupiała się na nich.  Pijawki męczenne – które zawsze odwrócą kota ogonem tak, żeby to one wyszły na te poszkodowane. Czasem te gatunki łączą się ze sobą. Wszystkie z nich więcej biorą, niż dają. Patrzą tylko na własne uczucia. Rzadko przepraszają. Wiedzą, jak wywołać w nas poczucie winy. Czasem zastanawiam się, czy pijawki nie mają jakiegoś defektu emocjonalnego.
Najgorsze jest to, że pijawki często pozostają bezkarne. Potrafią wyssać z nas wszystko aż do cna i zostawić bez zmrużenia oka. Nasz ból spływa po ich lepkich ciałach. Są głuche na nasze słowa.  Bez emocji odpływają w drugą stronę. Później z łatwością znajdują nowe ofiary. Chcą tylko przetrwać. Znajdują nowe źródło życia – nową krew do wyssania.
Wystrzegajmy się pijawek. Nauczmy się je rozpoznawać. Nie pozwólmy im odbierać nam czasu i myśli. Nie pozwólmy im zabierać nam życia. Nie pozwólmy im doprowadzać nas do granic wytrzymałości. Dbajmy o samych siebie. Posypmy pijawkę solą. Oderwijmy ją od skóry. Niech wraca do swojego stawu. I zapomnijmy gdzie on się znajduje. Nie warto pamiętać.

piątek, 15 marca 2019

Winni upodobań


PRZECZYTAJ NA NOWEJ STRONIE:

Ostatnio często czuję, że wciąż muszę przepraszać za to co lubię lub nie. Nie cierpię, kiedy mówię coś w stylu „Lubię Taylor Swift” albo „Myślę, że rodzina Kardashianów jest zabawna” a mój rozmówca kręci nosem i patrzy na mnie, jakbym była niespełna rozumu. Ostatnio, kiedy to się zdarzyło, zaczęłam się nad tym zastanawiać i zdałam sobie sprawę, że często robię to samo. Zdarzało mi się oceniać innych, dlatego, że lubią techno, bo uważam, że w tej muzyce nie ma ani grosza duszy. Przewracałam oczami, kiedy słyszałam o FAME MMA, bo nie uważam tego za warty uwagi rodzaj rozrywki. Powstrzymywałam się od komentarza, słysząc jak ktoś wychwala 50 twarzy Greya. Ale kim ja jestem, żeby mówić ludziom, co powinni lubić, czego słuchać, co oglądać i czytać?
            W języku angielskim mówią na to guilty pleasure. Grzeszna przyjemność. Choć w dosłownym tłumaczeniu jest to przyjemność, której jesteśmy winni. Dziwne wyrażenie, bo niby dlaczego powinniśmy czuć się winni z powodu naszych upodobań? Dlaczego mamy wstydzić się czegoś, co daje nam radość? Dlaczego mamy wyrzekać się tego, co pomaga nam oderwać się od codzienności? Nie oceniajmy innych z powodu tego, co lubią. Nasze słowa mogą im to odebrać.
            Pamiętam, że kiedy miałam 12 czy 13 lat kochałam czytać wszelakie powieści dla nastolatek. Były wakacje i właśnie dorwałam nową część „Pamiętników Księżniczki” jednej z moich ulubionych wówczas serii. Czytałam wtedy znacznie więcej niż teraz, łykałam po kilka książek w tygodniu. Nad morzem był z nami wtedy znajomy. Wykształcony facet, lekarz, którego słowa zawsze brzmiały mądrze i górnolotnie. Spojrzał na kolorową okładkę mojej książki i powiedział, że nie mogę nazwać się fanką literatury, skoro czytam taką szmirę. Stwierdził, że powinnam przerzucić się na Paulo Coelho. Wzięłam to do siebie. Pomyślałam – jest starszy, mądrzejszy, bardziej doświadczony. Musi mieć rację. W przeciągu następnego miesiąca przeczytałam Alchemika, Bridę, Weronika postanawia umrzeć i Jedenaście minut. Jeśli nie czytaliście tej ostatniej, powiem tylko, że opowiada o losach prostytutki w Genewie. Nie zbyt odpowiednia lektura dla trzynastolatki. Ale przebrnęłam przez wszystkie te książki z determinacją, chociaż nudziły mnie okropnie i nie rozumiałam połowy tekstu. Później przez długi czas czułam, jakbym nie mogła powiedzieć złego słowa na ich temat, bo ktoś, kto mógłby zostać uznany za autorytet, powiedział mi, że są świetne. Nie obnosiłam się już z tym, że czytam przeróżne serie dla nastolatek. Zaczęłam czuć się winna, że je lubię. Z całym szacunkiem do fanów Paulo Coelho, ja z tych książek nie wyniosłam za wiele (a próbowałam czytać je ponownie, gdy byłam już dorosła). Za to Pamiętniki Księżniczki dały mi wtedy bardzo dużo – pomagały mi dorastać i zrozumieć tematy, których nie poruszano w szkołach, bo dziesięć lat temu zajęcia z edukacji seksualnej były totalną abstrakcją. Poza tym, pozwalały mi uciec od moich problemów, poradzić sobie z tym co działo się w domu, czy w szkole.
            Zastanówcie się jak często zaczynacie zdanie od: Wiem, że to głupie ale lubię… Może to dziwne, ale mi podoba się… Słucham tego tylko dla beki… Oglądałam przez przypadek… Czasem jeszcze zanim coś powiemy, już czujemy potrzebę usprawiedliwienia się. Tylko dlatego, że boimy się, że ktoś nas osądzi. A później sami też osądzamy innych, często nieświadomie. Teraz, kiedy przypominam sobie historię o nieszczęsnym Paulo Coelho, zdaję sobie sprawę, że może faktycznie naszym głupim komentarzem możemy popsuć komuś zabawę. Zwłaszcza dziecku, które widzi w nas autorytet. Pozwólmy im odkrywać świat po swojemu. Nie zabierajmy innym źródła radości.
            Dlatego, jeśli czujesz się winny swoich upodobań – przestań. Powiedz to, bez żadnych ale, bez usprawiedliwień i wyjaśnień. Tak, lubię Britney Spears. Czasem do obiadu oglądam stare odcinki Lizzie McGuire czy Odlotowych Agentek – mimo, że dawno powinnam z nich wyrosnąć. Uwielbiam powieści Johna Greena. Nie znoszę Paulo Coelho. Cieszę się jak dziecko, kiedy w antykwariacie dorwę stare komiksy Kaczora Donalda. I czasem zamiast porządnego serialu czy filmu dokumentalnego, włączę sobie Z kamerą u Kardashianów. Nie zawsze musimy czytać i oglądać, to co świat uważa za wybitne i warte uwagi. Dopóki uważasz, że jest to warte twojej uwagi i czyni cię to szczęśliwym – opinia świata nie jest już ważna.  
            Szanujmy siebie nawzajem. Cieszmy się z naszej różnorodności. Nie chciałabym przyjaźnić się z ludźmi, którzy lubiliby wszystko to samo co ja, zgadzali się z każdą moją opinią. Świat byłby nudny, gdybyśmy wszyscy byli tacy sami. Nie wstydźmy się być sobą. Nie przepraszajmy, za to, kim jesteśmy. I nie oceniajmy innych przez to, co im się podoba. Pozwólmy sobie nawzajem czerpać garściami z tego, co daje nam ten świat. Bez granic. Bez osądzania.  



czwartek, 14 marca 2019

Kiedy tracisz siebie


 PRZECZYTAJ NA NOWEJ STRONIE:


Nigdy nie obchodziło mnie co myślą inni ludzie. Szłam przez życie nigdy nie przepraszając za to kim jestem. Klęłam jak szewc, paliłam jak smok, mówiłam zbyt dużo, często nie myśląc o moich słowach. Zawsze wyrażałam swoją opinię, niezależnie od tego, jak ktoś mógł ją odebrać. I wciąż to robię. Ale nigdy wcześniej nie poświęcałam zbyt wielu myśli temu, jak postrzegają mnie inni. Nie przejmowałam się dziurą w rajstopach czy odrobiną błota na moich butach. Nie obchodziło mnie kilka gram tłuszczu na moim brzuchu. Miałam gdzieś, czy ludzie starsi ode mnie myślą sobie, że jestem niepoprawna czy zbyt zuchwała. Nie ruszało mnie jeśli ktoś mnie nie lubił, nie ruszały mnie szepty w damskich toaletach. Nigdy nie musiałam się tym przejmować. Zawsze otaczała mnie duża grupa ludzi, znajomi, przyjaciele – którzy nigdy mnie nie osądzali. W liceum nie miałam też czasu na przejmowanie się tym, co powiedziałam czy zrobiłam. Nigdy wcześniej nie analizowałam własnych akcji. Teraz często zastanawiam się, co zajmowało wtedy moje myśli? Fakt, że oblewam matmę? Sobotnia impreza? Nie mam zielonego pojęcia. Ale ta pewność siebie, ta beztroska musiała być świetnym uczuciem. W miarę jak dorastałam powoli je traciłam. I w końcu straciłam je do tego punktu, w którym nie znałam już własnej wartości. Zawalone studia, problemy rodzinne, chroniczny ból, depresja, presja z jaką spotykamy się dorastając – wszystko to musiało się do tego przyczynić. I przez lata traciłam kawałek po kawałku, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że przestałam kochać samą siebie. Przestałam czuć jakbym była cokolwiek warta.
            Ale później zaczęłam zastanawiać się – co właściwie definiuje naszą wartość? Kto decyduje ile znaczymy?  Jakim wymogom musimy sprostać, żeby być coś wartym, żeby czuć się istotnym? Wydaję mi się, że wielu z nas całe życie szuka poczucia własnej wartości. Gonimy za ocenami w szkole, które na dłuższą metę niewiele znaczą, przyjaciółmi, których tak naprawdę nie obchodzimy i pracą, której nawet nie lubimy. W głowach zakorzenioną mamy jakąś ideę, obrazek, który pokazuje nam jak powinno wyglądać nasze życie. Czujemy się przygnębieni, kiedy nie potrafimy jej sprostać. Decydujemy, że w takim razie musimy być gorsi od innych. Bo nie skończyliśmy odpowiedniej szkoły albo nie radzimy sobie na studiach. Bo nie zarabiamy wystarczająco. Bo nie mamy wielu przyjaciół. Bo nie potrafimy zbudować związku. Bo nasza rodzina nas odrzuciła. Bo nie wyglądamy tak, jak ludzie w telewizji. Bo nie jesteśmy tak pewni siebie, wygadani, błyskotliwi albo zabawni jak ktoś inny. Zawsze znajdzie się coś w czym jesteśmy gorsi.
            Ciężko jest kochać siebie. Zwłaszcza w tym nowoczesnym świecie, gdzie wydaje się, że wszyscy krzyczą o swoich osiągnięciach na facebooku czy instagramie. Gdzie wszystko, co widzimy w mediach to idealne ciała, idealne twarze, idealni ludzie, którzy świetnie prosperują i odnoszą same sukcesy. W głębi duszy wiemy, że ci ludzie są z papieru. Ale wciąż chcemy ich doścignąć, porównujemy się do nich, chcemy być nimi. Nasza samoocena budowana jest na fałszywych i nieosiągalnych oczekiwaniach. Nasze cele są wyznaczane przez presje społeczeństwa. Tracimy samych siebie goniąc za nimi.
            A kiedy stracisz już siebie, ciężko jest wrócić. Często jest dostrzec, że jesteśmy potrzebni na tym świecie. Bo ludzie rzadko kiedy mówią nam – liczysz się. Rzadko upewniają nas w tym, że w naszym istnieniu jest jakiś sens . To nie jest ich wina – nikt nie uczy nas, żebyśmy tak robili. Idziemy przez życie skupiając się na sobie, naszych celach, naszych uczuciach i opiniach i czasem w tym wszystkim zapominamy się rozejrzeć. Naprawdę zobaczyć tych, którzy są obok nas. Czasem nie jesteśmy w stanie dostrzec, że inni potrzebują jakiegoś zapewnienia, dopóki sami go nie potrzebujemy. Czasem ktoś musi nam przypomnieć, że inni mogą czuć się niepewni siebie czy nic nie warci. Czasem musimy zdać sobie sprawę, że nie jesteśmy tacy sami. Każdy z nas przeżywa wszystko na swój własny sposób i fakt, że czegoś nie doświadczyliśmy nie oznacza, że inni też tego nie doświadczyli.
            I tak powoli dochodzę do wniosku, że tylko ty decydujesz o własnej wartości. Inni mogą mieć samochody, domy, świetne kariery czy dwie specjalizacje przed trzydziestką. Jeśli to sprawia, że wydaje ci się, że stoisz w miejscu – okej, ale to wcale nie oznacza, że nie jesteś mniej wart. Zawsze znajdzie się ktoś bardziej utalentowany, chudszy czy bardziej popularny. Ale my nie musimy osiągać ich celów. Wystarczą nam nasze własne. Zróbmy to powoli. Osiągajmy je we własnym tempie. Nie ma nic złego w poczuciu, że nic w twoim życiu nie trzyma się kupy. Nie ma nic złego w zmianie studiów, jeśli zdecydujesz, że to nie dla ciebie. Nie nic złego w rzuceniu szkoły, jeśli czujesz, że sobie nie radzisz. Nie ma nic złego w zrobieniu sobie przerwy. Możesz nie wiedzieć kim jesteś w wieku 25 lat. Możesz zmienić karierę w wieku 30. Możesz zacząć nowe hobby po 40stce. Nigdy nie jest dla ciebie za późno. Nie pozwól, żeby ktoś ci to wmówił.
            I w razie, jeśli potrzebujesz to dziś usłyszeć, pozwól, że powiem ci jedno – liczysz się. Twoje słowa są warte usłyszenia. Twoje uczucia są ważne. Twój ból jest prawdziwy. Nie jesteś sam/a. Masz czas, żeby się pozbierać. Masz czas, żeby wszystko naprawić. Świat się dla ciebie nie zatrzyma, ale ty możesz się zatrzymać. Weź głęboki wdech. Zrób sobie przerwę. Zrób coś, co cię uszczęśliwia. Oczyść umysł, spójrz w lustro i powiedz sobie – liczę się! Jestem zajebisty/a. Skup się na czymś, w czym jesteś dobra/y i spraw, że będziesz jeszcze lepsza/y. Bądź najlepszą wersją samej/go siebie a nie podróbką kogoś innego.  I kiedy pokochasz siebie na nowo – powiedz innym, że się też liczą. 



wtorek, 12 marca 2019

Złamałam tylko duszę

PRZECZYTAJ NA NOWEJ STRONIE:

Jestem sparaliżowana. Nie mogę wstać. Moje kończyny nie chcą się ruszyć. Mrugam oczami raz, dwa razy. Czy świat jeszcze się kręci? Wszystko zdaje się być zamglone.  Jak znajdę swoją drogę? Czy to trucizna w moim żołądku? Boli tak bardzo, że wymiotuję. Skręcam się w łóżku i biorę tabletki, ale nic nie pomaga. Czy ten ból kiedyś minie? Czy w moje ciało już zawsze wbijać się będzie tysiące gwoździ, przybijających mnie do łóżka, powstrzymujących mnie przed pójściem do przodu? Czy zawsze będę uwięziona w tej ciemności? Czy mam jakąś przyszłość? Czy mam jakąś teraźniejszość?
            Nie złamałam kości, tylko duszę. Moje oczy działają dobrze, z błędnikiem też wszystko w porządku. Zgubiłam gdzieś życie. Zgubiłam racjonalne myślenie. Nie mam wrzodów na żołądku. To strach i stres zmieniły się w małego potwora, który zjada mnie od środka. Nie jestem śmiertelnie chora. Nie zrobiły mi tego złe geny. Nie miałam nieszczęśliwego wypadku. To nie jest jedna z moich opowieści. To nie jest moja wyobraźnia. To jest prawdziwe.
            Dlaczego mnie nie słuchacie? Czy jestem dla was tylko ciałem?  Czy nie ma we mnie nic więcej poza kośćmi, mięsem i skórą? Gdybym faktycznie złamała jakąś kość, pobieglibyście na ratunek. Polecalibyście jakieś leczenie. Ale kiedy łamie mi się dusza, mówicie, że przesadzam. Wymyślam. To dzieje się tylko w mojej głowie. Weź się w garść – rzucacie lekko. Przestań się tak przejmować głupotami - przewracacie oczami. Kiedy mówię o tym otwarcie – umniejszacie mój ból. Irytujecie się. Kiedy nie mówię o tym wcale – pytacie: Co jesteś taka dziwna? Jeden krok w przód, dwa do tyłu. Chcecie wiedzieć, ale nie chcecie zrozumieć.  Patrzycie na mnie, ale nie chcecie mnie widzieć.
            Czasem cieszy mnie to, że tak jest. Bo to oznacza, że złe myśli nigdy nie wkradały się w wasze głowy bez zapowiedzi. Wasz oddech nie stawał się płytki, za każdym razem, kiedy ktoś wspomniał o tej jednej, konkretnej rzeczy, która uruchamia złą dźwignie w umyśle. Wnętrzności nie wywracały się wam ze stresu. Kiedy idziecie spać, śpicie. Kiedy wstajecie, jesteście rozbudzeni. Nie boicie się jutra. Czujecie spokój. Nigdy nie bolała was dusza. Może dlatego wątpicie. Bagatelizujecie. Przestań się tak martwić- mówicie widząc moje łzy. Gdyby to było takie proste, nie sądzicie, że zwyczajnie bym tak zrobiła? Dlaczego sobie to robisz? Jesteś nienormalna! – krzyczycie widząc blizny na moim przedramieniu. Może i jestem. Ale czy naprawdę sądzicie, że wytknięcie mi tego w jakiś sposób mi pomoże?
Chciałabym móc pokazać wam moją duszę. Pokazać plastry, jakie na nią przyklejam. Nauczyć was, jak ją bandażuję. Pokazać blizny, które nosi z dumą. Blizny, które mówią: wciąż tu jestem. Przetrwałam. Chciałabym opowiedzieć wam o tym, jak czasem wasze słowa ją ranią. O tym, jakimi środkami łagodzę jej ból. O ciemności, jaka ją otacza. O tym, jak z nią walczę. Ale nie chcecie słuchać. Chcecie tylko mówić.
Spróbujcie nie rzucać słów na wiatr. To naprawdę nie kosztuje zbyt wiele.  Zastanówcie się. Zamiast powiedzieć: Przesadzasz! Spytajcie: Jak mogę ci pomóc? Zamiast dawać bezsensowne rady, spytajcie czy potrzebuję kogoś, kto byłby obok. Nie kategoryzujcie. Spróbujcie wysłuchać. Uwierzcie mi na słowo. Poczytajcie. Edukujcie się. Nie szukajcie przyczyn. Nie pytajcie: Dlaczego? Możliwe, że tu jest. Możliwe, że go tu nie ma. Nauczcie się, że choroby potrafią wziąć się też znikąd.
A depresja.
Jest.
Chorobą.
Stany lękowe. Psychoza. Schizofrenia. Paranoja. Anoreksja. Bulimia. To wszystko to choroby. Nie dotykają ciała, tylko duszy i umysłu. Tych ulotnych części nas, które często uważamy za najważniejsze. To nie jest żaden wymysł. Przyjmijcie to do wiadomości. Czasem niewiele potrzeba, żeby zniszczyć komuś życie. Niewiele też trzeba, żeby je uratować. Słowa ranią i koją. Wystarczy dobrać je mądrze. Wystarczy pomyśleć. Nie ignorujecie czyjegoś bólu, tylko dlatego, że sami go nie doświadczyliście. Nigdy nie wiecie, czy kiedyś nie dopadnie też was.

I only broke my soul


          I am paralysed. I can’t get up. My limbs don’t want to move. I blink once, I blink twice. Is the world still turning? Everything seems foggy. How do I find my way? Is this poison in my stomach? It hurts so much I think I’m gonna vomit. I toss and turn in my bed. I take painkillers, but nothing helps. Will this pain ever go away? Will there always be nails in my body, pining me down to the bed, stopping me from moving forward? Will I always be stuck in this darkness? Is there a future for me? Is there any present?
            I didn’t break my bones, I broke my soul. My eyes are okay, my sense of direction works just fine. I lost my life. I lost rational thinking. I don’t have stomach ulcers. It’s fear and stress, turned into a little monster, eating me from the inside. Bad genes didn’t do this to me. I didn’t have a bad accident. It’s not one of my stories. It’s not my imagination. This. Is. Real.
Why won’t you listen to me? Am I just a body to you? Is there nothing in me beside bones, meat and skin? If I really broke a bone you would run to help me. You would recommend a treatment. But when my soul breaks you say that I overreact. I am making this up. It happens only in my head. Get yourself together – you say lightly. Stop caring so much – you roll your eyes. When I speak openly – you diminish my pain. You get irritated. When I don’t talk about it – you ask: Why are you so weird? One step ahead, two steps behind. You want to know, but don’t want to understand. You look at me, but you don’t want to see me.
            Sometimes I’m glad it is the way it is. Because it means that bad thoughts never crept into your head without notice. Your breath never becomes short, every time, when somebody mentions this one, specific thing that pulls the wrong trigger in your brain. Your insides never fell over because of stress. When you go to bed, you sleep. When you wake up, you are awoken. You don’t fear for tomorrow. You feel calm. Your soul never hurts. Maybe that’s why you doubt. Understate. Stop worrying so much – you say, looking at my tears. If it was so easy, don’t you think I would? Why are you doing this to yourself? You are mental! – you say, seeing the scars on my forearm. Maybe I am. But do you really think screaming it to my face will help me?
I wish I could show you my soul. Show you the band-aids I put on it. Teach you how to bandage it. Show you the scars that It wears with pride. Scars that scream: I am still here. I made it. I wish I could tell you, how your words hurt it. How I soothe it. About the darkness that surrounds. It. About the ways I fight it. But you do not want to hear or understand. You don't even want to try.
Try not to use your robotic words. Try not to spit them without thinking. It really doesn’t cost that much. Think. Instead of saying: You overreact. Ask: How can I help? Instead of giving me meaningless advice, ask If I need someone to be there. Don’t categorize. Try to listen. Believe my words. Read about it. Educate yourselves. Don’t look for reasons. Don’t ask: Why? Maybe there is one. Maybe there isn’t. You have to learn that those things may come from the thin air.
And depression
Is
A disease.
Anxiety. Psychosis. Schizofrenia. Paranoia. Anorexia. Bulimia. All of those are diseases. They don’t touch the body. They touch the soul and mind. Those fleeting parts of us, that we take for granted. This is not our imaginations. Realize it. Sometimes it takes next to nothing to destroy somebody’s life.  It also doesn’t take much to save it. Your words can hurt or heal. All you have to do is choose them wisely. All you have to do is think. Don’t ignore somebody’s pain, just because you haven’t endure it. You never know if one day it won’t get to you.