piątek, 29 marca 2019

Gdyby nie nauczyciele...

            W mediach burza o nauczycieli. Poczytałam komentarze, przejrzałam wpisy. Różni ludzie się wypowiadają. Matki, ojcowie, uczniowie. Wielu nie popiera. Czytam te żale, obelgi i oskarżenia i trochę mi przykro. Bo nauczyciele to przecież ważna część naszego życia. Od liceum minęło mi już kilka lat, ale ja wciąż wspominam grono pedagogiczne. Jednych z uśmiechem, innych z niechęcią – ale to wciąż ludzie, których pamiętać będę na zawsze. Kiedy czytam wpisy obecnych uczniów i cofam się do czasów nastoletnich, muszę przyznać: możliwe, że kilka lat temu też wypowiedziałabym się o nauczycielach w sposób nieprzyjemny. Ale teraz już nie.
Przez lata spędzamy około 1/3 naszego czasu w szkole. Każdy z nas inaczej odnajduje się w tym środowisku. Nieraz zdarza się, że jest toksyczne, czasem to najlepsze lata naszego życia. Wspomnienia tych czasów to rzecz jasna przede wszystkim rówieśnicy. Ale nauczyciele są tuż za nimi. To oni, zaraz po rodzicach, kształtują często nasze spojrzenie na świat. Niektórzy nauczą nas dużo więcej, niż równania czy szerokości geograficzne. My, podczas każdego szczebla edukacji, musimy zapamiętać dziesięciu, góra piętnastu z nich. Oni muszą pamiętać nas wszystkich. I o dziwo, pamiętają! Nie przypominam sobie przypadku, kiedy któryś nauczyciel nie kojarzył czyjegoś imienia. Podchodzą do nas indywidualnie, przez spędzone z nami w klasie miesiące powoli nas poznają.  Zachęcają nas do rozwoju. Popychają do przodu, kiedy tego potrzebujemy. Strofują, kiedy trzeba nami trochę wstrząsnąć.
Poznałam nauczycieli różnego rodzaju. Byli ci pełni wsparcia, w pełni poświęceni swojej pracy. Byli tacy, którzy wiecznie pluli jadem, zachowując się jakby w szkole znaleźli się za karę. Byli „koledzy”, wyluzowani, otwarci, zachowujący się jak nasi dobrzy znajomi. Inni bywali surowi, zimni i niedostępni, niemalże mechaniczni, pozbawieni uczuć. Byli okrutni i pobłażliwi. Ci, których kochaliśmy i ci, których się baliśmy. I moi ulubieni – nauczyciele przedmiotów, z których nie szło mi za dobrze, ale mimo to na ich lekcje zawsze chodziłam z chęcią.
Nie wiem czy pisałabym dziś ten tekst, gdyby nie oni. Oczywiście rodzice zawsze zachęcali mnie do rozwoju moich pasji, kupowali mi setki książek, które połykałam wieczorami. Ale rodzice to rodzice. Niezależnie, jak coś zrobimy, dla nich zawsze będzie to wspaniałe. To opinia nauczycieli polskiego bardziej popchnęła mnie w stronę pisania. Do polonistów zawsze miałam szczęście. Już w podstawówce, po komentarzu mojego nauczyciela urodziła się we mnie pasja do pisania. W gimnazjum znowu trafiłam na nauczycielkę, która chwaliła moje prace. Później, kiedy byłam już w liceum, wszystko zaczęło się bardziej rozkręcać. Nie dość, że miałam kreatywną klasę, trafiło nam się też grono pedagogiczne, które zachęcało nas do rozwoju. Kręciliśmy filmy, jeździliśmy na festiwale, braliśmy udział w każdym wydarzeniu szkolnym. Nauczyciele poświęcali swój prywatny czas, żebyśmy my mogli realizować własne pasje. Byli otwarci na nasze pomysły, nie traktowali nas z góry ani z dystansem.
Wiadomo, że w każdej szkolnej karierze znajdzie się jakiś zły pedagog. Miewałam nauczycieli, którzy nie dość, że nic mnie nie nauczyli, to jeszcze dokładali stresu. Zdarzało mi się chodzić na lekcje niemieckiego z bólem żołądka. Pamiętam, jak germanistka powiedziała mi na początku roku z góry, że nie dopuści mnie do matury i już. Pamiętam walki stoczone z naszym chemikiem, o którym do dzisiaj krążą legendy. Pamiętam potyczki słowne z katechetką w gimnazjum. Nauczycielkę angielskiego, która uparcie wystawiała mi same tróje, chociaż wiedziała, że potrafię na piątkę. Nie wspominam ich dobrze. Ale wspominam. I myślę sobie, że każdy kij ma przecież dwa końce.
            W tym roku dotarła do mnie informacja o śmierci mojej matematyczki z liceum. Zaczęłam sobie wspominać te wszystkie sytuacje, kiedy przeklinałam ją i jej istnienie. W naszej klasie zawsze mówiło się o niej źle, bo byliśmy humanistami, z matmy sypały się same jedynki. Teraz, jak o tym myślę, zastanawiam się, co ona właściwie miała zrobić? Dawać nam lepsze oceny za nic? Przecież matematyka jest dość klarownym przedmiotem – albo wychodzi ci dobry wynik, albo nie. Nie da się naciągnąć oceny. A że u nas rzadko pojawiały się prawidłowe rozwiązania, nienawidziliśmy jej żarliwie. I matematyki i matematyczki. Mimo to, jest jedną z nauczycielek, która zapadła mi w pamięć najbardziej.  Kiedy dowiedziałam się, że odeszła zaczęłam żałować tych wszystkich słów jadu, jakie wyrzucałam z siebie w liceum. Przyznaję – była ostra. Ale organizowała dodatkowe lekcje, dla tych, którzy nie nadążali. Dało się z nią dogadać w sprawie poprawek. Jak teraz pomyślę sobie, że za te dodatkowe godziny, za te wszystkie popołudnia, które musiała poświęcić na sprawdzanie naszych nędznych kartkówek, dostawała od nas tylko niechęć, skręca mnie w żołądku. A maturę z matmy zdałam przecież koniec końców, jak na humanistkę, całkiem nieźle.
            Dlatego niezależnie jaką macie postawę wobec protestu nauczycieli – zachowajcie szacunek. Gdyby nie oni, może bylibyście dziś w innym miejscu. Nie czytalibyście tego tekstu, gdybyście nie chodzili do szkoły. Praca z ludźmi zawsze jest trudna. Praca z dziećmi i nastolatkami tym bardziej. Nie potrafię nawet wyobrazić sobie ile cierpliwości wymaga ten zawód. Ile stresu się z nim wiąże. Podziwiam nauczycieli. Popieram ich strajk. Bo postanowiłam definiować ten zawód przez pryzmat tych, którzy zmienili mnie na lepsze. Przez pryzmat tych, którzy pomogli mi się rozwinąć. Nie chcę myśleć o tych, którzy mnie zawiedli. Bo przecież nie potępiłabym wszystkich hydraulików tylko dlatego, że jeden spartaczył robotę i nie był zbyt miły. W każdym zawodzie są ci, którzy wykonują go wspaniale i ci, którzy kompletnie się do tego nie nadają. Nie wrzucajmy wszystkich do jednego worka. Jeśli nie popieracie strajku – nie mam zamiaru mówić wam, żebyście zmienili zdanie. Każdy ma prawo do własnej opinii. Ale zachowajmy szacunek. Nie obrzucajmy ich obelgami w komentarzach. Darmozjady. Nic nie robią. Jak nie chcą siedzieć po godzinach, to niech tyle nie zadają. Uszanujmy ich pracę. Nie znamy jej trudów od kuchni. Nie byliśmy na ich miejscu. Bądźmy wdzięczni, za to co robią dla społeczeństwa. Wyobraźmy sobie świat bez nich. Jak wyglądałaby przyszłość naszych dzieci, gdyby ich zabrakło? Nie oceniajmy. Okażmy im trochę wdzięczności. I pamiętajmy, że każdy może walczyć o swoje prawa. Popieram nauczycieli. Robię to dla tych, dzięki którym, piszę dziś te słowa.  
         

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moi rodzice są nauczycielami. Czy chciałbym żeby strajkowali? O hajs? Nie, nie w ten sposób. Równie dobrze może strajkować każda grupa zawodowa, bo to trybik w machinie życia. Robienie strajku w czas egzaminów pokazuje, że nie zależy im na uczniach. Nie biorą też pod uwagę, że "rozbrajają" swoją maszynę. A niech uwalą całe klasy. Zdublują im się i się, za przeproszeniem, zesrają z ilością uczniów.
    Tak należy na problem spojrzeć. Bo to jakimi są ludźmi zależy tylko od nich.

    OdpowiedzUsuń