czwartek, 14 marca 2019

Kiedy tracisz siebie


 PRZECZYTAJ NA NOWEJ STRONIE:


Nigdy nie obchodziło mnie co myślą inni ludzie. Szłam przez życie nigdy nie przepraszając za to kim jestem. Klęłam jak szewc, paliłam jak smok, mówiłam zbyt dużo, często nie myśląc o moich słowach. Zawsze wyrażałam swoją opinię, niezależnie od tego, jak ktoś mógł ją odebrać. I wciąż to robię. Ale nigdy wcześniej nie poświęcałam zbyt wielu myśli temu, jak postrzegają mnie inni. Nie przejmowałam się dziurą w rajstopach czy odrobiną błota na moich butach. Nie obchodziło mnie kilka gram tłuszczu na moim brzuchu. Miałam gdzieś, czy ludzie starsi ode mnie myślą sobie, że jestem niepoprawna czy zbyt zuchwała. Nie ruszało mnie jeśli ktoś mnie nie lubił, nie ruszały mnie szepty w damskich toaletach. Nigdy nie musiałam się tym przejmować. Zawsze otaczała mnie duża grupa ludzi, znajomi, przyjaciele – którzy nigdy mnie nie osądzali. W liceum nie miałam też czasu na przejmowanie się tym, co powiedziałam czy zrobiłam. Nigdy wcześniej nie analizowałam własnych akcji. Teraz często zastanawiam się, co zajmowało wtedy moje myśli? Fakt, że oblewam matmę? Sobotnia impreza? Nie mam zielonego pojęcia. Ale ta pewność siebie, ta beztroska musiała być świetnym uczuciem. W miarę jak dorastałam powoli je traciłam. I w końcu straciłam je do tego punktu, w którym nie znałam już własnej wartości. Zawalone studia, problemy rodzinne, chroniczny ból, depresja, presja z jaką spotykamy się dorastając – wszystko to musiało się do tego przyczynić. I przez lata traciłam kawałek po kawałku, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że przestałam kochać samą siebie. Przestałam czuć jakbym była cokolwiek warta.
            Ale później zaczęłam zastanawiać się – co właściwie definiuje naszą wartość? Kto decyduje ile znaczymy?  Jakim wymogom musimy sprostać, żeby być coś wartym, żeby czuć się istotnym? Wydaję mi się, że wielu z nas całe życie szuka poczucia własnej wartości. Gonimy za ocenami w szkole, które na dłuższą metę niewiele znaczą, przyjaciółmi, których tak naprawdę nie obchodzimy i pracą, której nawet nie lubimy. W głowach zakorzenioną mamy jakąś ideę, obrazek, który pokazuje nam jak powinno wyglądać nasze życie. Czujemy się przygnębieni, kiedy nie potrafimy jej sprostać. Decydujemy, że w takim razie musimy być gorsi od innych. Bo nie skończyliśmy odpowiedniej szkoły albo nie radzimy sobie na studiach. Bo nie zarabiamy wystarczająco. Bo nie mamy wielu przyjaciół. Bo nie potrafimy zbudować związku. Bo nasza rodzina nas odrzuciła. Bo nie wyglądamy tak, jak ludzie w telewizji. Bo nie jesteśmy tak pewni siebie, wygadani, błyskotliwi albo zabawni jak ktoś inny. Zawsze znajdzie się coś w czym jesteśmy gorsi.
            Ciężko jest kochać siebie. Zwłaszcza w tym nowoczesnym świecie, gdzie wydaje się, że wszyscy krzyczą o swoich osiągnięciach na facebooku czy instagramie. Gdzie wszystko, co widzimy w mediach to idealne ciała, idealne twarze, idealni ludzie, którzy świetnie prosperują i odnoszą same sukcesy. W głębi duszy wiemy, że ci ludzie są z papieru. Ale wciąż chcemy ich doścignąć, porównujemy się do nich, chcemy być nimi. Nasza samoocena budowana jest na fałszywych i nieosiągalnych oczekiwaniach. Nasze cele są wyznaczane przez presje społeczeństwa. Tracimy samych siebie goniąc za nimi.
            A kiedy stracisz już siebie, ciężko jest wrócić. Często jest dostrzec, że jesteśmy potrzebni na tym świecie. Bo ludzie rzadko kiedy mówią nam – liczysz się. Rzadko upewniają nas w tym, że w naszym istnieniu jest jakiś sens . To nie jest ich wina – nikt nie uczy nas, żebyśmy tak robili. Idziemy przez życie skupiając się na sobie, naszych celach, naszych uczuciach i opiniach i czasem w tym wszystkim zapominamy się rozejrzeć. Naprawdę zobaczyć tych, którzy są obok nas. Czasem nie jesteśmy w stanie dostrzec, że inni potrzebują jakiegoś zapewnienia, dopóki sami go nie potrzebujemy. Czasem ktoś musi nam przypomnieć, że inni mogą czuć się niepewni siebie czy nic nie warci. Czasem musimy zdać sobie sprawę, że nie jesteśmy tacy sami. Każdy z nas przeżywa wszystko na swój własny sposób i fakt, że czegoś nie doświadczyliśmy nie oznacza, że inni też tego nie doświadczyli.
            I tak powoli dochodzę do wniosku, że tylko ty decydujesz o własnej wartości. Inni mogą mieć samochody, domy, świetne kariery czy dwie specjalizacje przed trzydziestką. Jeśli to sprawia, że wydaje ci się, że stoisz w miejscu – okej, ale to wcale nie oznacza, że nie jesteś mniej wart. Zawsze znajdzie się ktoś bardziej utalentowany, chudszy czy bardziej popularny. Ale my nie musimy osiągać ich celów. Wystarczą nam nasze własne. Zróbmy to powoli. Osiągajmy je we własnym tempie. Nie ma nic złego w poczuciu, że nic w twoim życiu nie trzyma się kupy. Nie ma nic złego w zmianie studiów, jeśli zdecydujesz, że to nie dla ciebie. Nie nic złego w rzuceniu szkoły, jeśli czujesz, że sobie nie radzisz. Nie ma nic złego w zrobieniu sobie przerwy. Możesz nie wiedzieć kim jesteś w wieku 25 lat. Możesz zmienić karierę w wieku 30. Możesz zacząć nowe hobby po 40stce. Nigdy nie jest dla ciebie za późno. Nie pozwól, żeby ktoś ci to wmówił.
            I w razie, jeśli potrzebujesz to dziś usłyszeć, pozwól, że powiem ci jedno – liczysz się. Twoje słowa są warte usłyszenia. Twoje uczucia są ważne. Twój ból jest prawdziwy. Nie jesteś sam/a. Masz czas, żeby się pozbierać. Masz czas, żeby wszystko naprawić. Świat się dla ciebie nie zatrzyma, ale ty możesz się zatrzymać. Weź głęboki wdech. Zrób sobie przerwę. Zrób coś, co cię uszczęśliwia. Oczyść umysł, spójrz w lustro i powiedz sobie – liczę się! Jestem zajebisty/a. Skup się na czymś, w czym jesteś dobra/y i spraw, że będziesz jeszcze lepsza/y. Bądź najlepszą wersją samej/go siebie a nie podróbką kogoś innego.  I kiedy pokochasz siebie na nowo – powiedz innym, że się też liczą. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz