PRZECZYTAJ NA NOWEJ STRONIE:
My, dzieci rozwodników, mamy w sercu dziurę. Czasem nie potrafimy ufać. Często czuliśmy się niechciani. Boimy się opuszczenia. Przewracamy oczami w kościołach słysząc „i nie opuszczę cię, aż do śmierci”. Mamy problemy, ze stworzeniem związków. Walczymy o relację z naszymi rodzicami. Wiemy, jak to jest, być gołębiem pocztowym pomiędzy mamą i tatą. Wiemy, jak to jest, dzielić swój czas na pół.
My,
dzieci rozwodników, wspinaliśmy się po górach złamanych obietnic. Bywaliśmy
kartami przetargowymi. Krzyk to nasz drugi język. Na strychach chowamy pudełka
pełne szczęśliwych, starych fotografii. Nosimy blizny dawnych lat – te widoczne
i te niewidzialne. Na myśl o świętach skręca nam się żołądek. Mieszaliśmy
miłość z nienawiścią. Znamy smak zawodu.
My,
dzieci rozwodników, wszyscy mamy inne historie. Słyszałam i widziałam ich
wiele. Jedne bardziej okrutne. Jedne ze szczęśliwszym zakończeniem. Niektóre
już prawie zapomniane. Inne zapuściły w pamięci grube korzenie. Ale ból, który
czuliśmy, był podobny. Szliśmy równoległymi ścieżkami. I większość z nas
przebacza. Większość przynajmniej próbuje. Bo koniec końców, to wciąż nasi
rodzice. Te same matki i ojcowie, którzy czytali nam bajki na dobranoc. W
niedziele zabierali nas na plac zabaw, odrabiali z nami lekcje w podstawówce. I
my, jak zranione szczenięta, zawsze będziemy
chcieli ich miłości. Jeśli uda nam się zachować z nimi relację – w końcu
wybaczymy wszystko. Jeśli nie, prześladować nas będą pytania – Dlaczego nas nie
chcieli? Dlaczego im nie wystarczamy?
My,
dzieci rozwodników, często nie jesteśmy już dziećmi. Ale czasem wciąż śnimy o
tych krzykach. Czasem nie wierzymy w żadne obietnice. Czasem doszukujemy się
oszustwa we wszystkim dookoła. Czasem czujemy, że coś w środku nas już zawsze
będzie złamane. Nie potrafimy zapomnieć scen z naszego dzieciństwa. Wszędzie
gonią za nami duchy przeszłości. Boimy się powtórzyć błędy naszych rodziców. Ale
ja wierzę, że jesteśmy w stanie się wyleczyć.
My,
dzieci rozwodników, jesteśmy teraz wszędzie. Z każdym dziesięcioleciem przybywa
nas coraz więcej. Nie jesteśmy już marginesem. Nie jesteśmy już sensacją. Nie
jesteśmy sami. Nie czujemy się wyobcowani. Możemy mówić o tym bez wstydu. I
dzięki temu może łatwiej nam jest dać sobie szansę, by się naprawić.
My, dzieci rozwodników,
nie możemy pozwolić, żeby nasz ból był umniejszany. Teraz wszyscy się rozwodzą. Inni mieli gorzej. Zobacz, tamtych bili w
domu. Zobacz, ci nie mają co jeść. Nie ma gorszego, lepszego, mniejszego,
większego, mocniejszego, bardziej tragicznego. Ból nie potrzebuje
przymiotników. Sam ból wystarczy. Każdy z nas czuje go inaczej. Jedni go
wykrzyczą. Inni wypłaczą. Jeszcze inni wchłoną go w siebie, zakopią w sercu tak
głęboko, że być może nie ujawni się przez długie lata. Ale ten ból zawsze
gdzieś pozostanie.
My, dzieci rozwodników,
nie zbudujemy niczego na gruzach przeszłości. Musimy je uporządkować. Pozbierać
to, co się da. Wyrzucić to, co nadaje się już tylko do śmieci. Pogodzić się z
tym, że pewne rzeczy już nie wrócą. Zaakceptować układ, w jakim znaleźliśmy się
nie z naszej winy. Odrzucić tych, którzy nie chcą nas kochać. Dać szansę tym,
którzy chcą naprawić swoje błędy. I uczyć się ufać na nowo. Musimy pogodzić się
z tym, że demony naszego dzieciństwa, mogą mieć wpływ na nasze dorosłe życie.
Często nie będziemy mogli iść dalej dopóki się z nimi nie uporamy. Nie ma nic
złego w pójściu do psychologa w wieku 30tu lat, żeby załatać dziury, które
powstały kiedy mieliśmy lat 13. Nie ma niczego dziwnego, w rozpamiętywaniu
przeszłości, nie ważne jak bardzo odległej.
My, dzieci rozwodników, być
może sami będziemy kiedyś rozwodnikami. A może nie rozwiedziemy się nigdy,
niezależnie jak źle potoczą się nasze małżeństwa, nie chcąc zrobić krzywdy
swoim dzieciom. Może nigdy nie weźmiemy ślubu. Może zamiast popełniać błędy
naszych rodziców, popełnimy jeszcze gorsze. Może kiedyś spojrzymy na to
wszystko, z innej perspektywy. Może. Wiem jedno – ból zostanie. Wspomnienia
zostaną. Ale to nie znaczy, że już zawsze będą nas definiować. Bo my, dzieci
rozwodników, nie jesteśmy tylko dziećmi rozwodników. Mamy własną drogę. Nie
jesteśmy schematem. Ich błędy, nie są naszymi. Musimy popełniać swoje, nie
pozwalając by cień naszej przeszłości wiecznie wisiał nad nami. Nie przekuwajmy
cierpienia w lekcję. Przekujmy je w doświadczenie.
Ważne żeby nie popełniać błędów rodziców, lepiej uczyć się na cudzych niż własnych tak mawiają.Istotne jest uporządkowanie przestrzeni w sercu, podświadomości i uporanie się z traumami z dzieciństwa,ranami ojcowskimi itd.Ten etap trzeba przepracować następnie zamknąć.Żeby dać radę w kolejnych etapach życia, gdy staje się samemu partnerem życiowym dla kogoś, bierze się za siebie i kogoś odpowiedzialność.Praca z psychoterapeutą polecana ważny element, bez tego nie pójdzie się dalej.Wtedy dopiero dowiaduje się ktoś co w nim drzemie, w jego podświadomości, zaczyna rozumieć dlaczego tak odbiera pewne sprawy, w jakich schematach myślowych z dzieciństwa pracuje, co nieświadomie powiela, jakie ma wzorce w relacjach małżenskich, partnerskich.Czego obawia się, czego nie jest w stanie przebaczyć, zaakceptować.Gdzie są jego granice.Wreszcie jak radzić z bólem, jak zaakceptować nową rzeczywistość,jak przebaczyć.Czasy takie nastały, że niestety małżeństwa rozpadają się bardzo szybko.W dzieciach pozostaje to do końca życia.Wiele jest takich dzieci.Najlepsze co rodzic może ofiarować dzieciom to miłość do współmałżonka, drugiego rodzica.W tym cieple dzieci ogrzewają się, czują się bezpieczne, odważniejsze, pewniejsze siebie.Niestety nie zawsze się to udaje.Ja życzę by udawało się.
OdpowiedzUsuńZgadzam się w stu procentach. Oby tylko rozwodnicy potrafili pomóc swoim dzieciom jak najlepiej przejść przez rozwód. Na szczęście dzisiaj coraz więcej osób zwraca się o pomoc do psychologa - kiedyś niestety nie było to tak częste.
Usuń